Gdy zapada mrok, nad kopcem wybucha łuna światła. Potem przesuwa się w stronę kapliczki. Kilka metrów przed nią gaśnie. Światło jest tak mocne, że w domu można czytać gazetę. - Kopyśno - mówi bez zastanowienia Krzysztof Szuwarowski z Państwowej Służby Ochrony Zabytków w Przemyślu. - To jest chyba najbardziej zagadkowe miejsce na naszym terenie. Z wsią, gdzie mieszka już tylko staruszek i młody ekolog z żoną, związanych jest kilka legend, m.in. o podziemnym przejściu, studni i dzwonach, o biskupie prawosławnym, cudownym źródełku, a nawet diable. - Gdyby znalazły się pieniądze na badania, być może niektóre z tych podań okazałyby się prawdziwe - twierdzi K. Szuwarowski.
Do Kopyśna, które nazwane jest także Kopystnem i Kopysnem, jedzie się z Przemyśla w kierunku Kalwarii Pacławskiej, a potem na Rybotycze. Z Rybotyczami właśnie związana jest pierwsza legenda o podziemnym przejściu. Miało ono łączyć rybotycki zamek, w którym urzędował słynny Diabeł Łańcucki, z wczesnośrednio- wiecznym grodziskiem w Kopyśnie. Z grodziskiem związana jest legenda o studni, w której słychać bicie dzwonów i gdzie tryska cudowne źródełko. Od czasu do czasu ponoć na terenie grodziska można spotkać diabła. Z Rybotycz odbija się do Kopyśna na prawo, w górę. Pytani o drogę ludzie dziwią się. - Do Kopystna w zimie? Nie macie szans tam dojechać. Od Rybotycz trzeba będzie iść na nogach. A to jest kilka kilometrów, pod górę i przez las. No i uważajcie na wilki - śmieją się. Drogi do Kopyśna nikt nie odśnieża, bo i po co. Wieś jest opustoszała. Stoi w niej jeszcze kilka domów, ale tylko dwa z nich są zamieszkane. W jednym mieszka Edward Klimczak. Urodził się w Kopyśnie i pamięta jeszcze czasy, kiedy we wsi było sto domów. Potem przyszedł rok 1947 i akcja „Wisła”. Większość jego sąsiadów wysiedlono. Ci, którym udało się zostać, powoli wymierali. Kilka lat temu umarła również żona Edwarda Klimczaka. Zostałby sam, gdyby nie młody człowiek, który sprowadził się do Kopyśna. Przyjechał znad morza. - To jakiś ekolog. Kocha zwierzęta. Kiedyś podobno rzucił się z nożem na myśliwych. Jest trochę ekscentryczny. Chciał kupić tamtejszą cerkiew na potrzeby jakiegoś nieznanego wyznania – opowiadają w Rybotyczach. - Niedawno się ożenił. Pomimo niewielkich opadów śniegu, samochód przejeżdża zaledwie kilka metrów drogi z Rybotycz do Kopyśna. Potem grzęźnie w zaspie. Trzeba iść pieszo. Wokół puste, zaśnieżone pola. Na horyzoncie las. Na szczęście wilków ani śladu. Po czterdziestu minutach marszu słychać szczekanie psów i widać dach pierwszego domu. Przy drodze do wsi po prawej stronie stoi kapliczka. Po przeciwległej - rozpościera się wzgórze. Na jego szczycie w odległości 400 metrów widnieje jeden wielki kopiec porośnięty sosnami. Wygląda nienaturalnie w krajobrazie. Widać, że sztucznie usypany. Z kopcem związana jest kolejna i najsłynniejsza kopyśnieńska legenda. Według tradycji, ma w nim być pochowany przemyski prawosławny biskup władyka Kopystyński. Żył on na przełomie XVI i XVII wieku. Miejscowa ludność opowiada, że zesłano go do Kopyśna za karę, za sprzeniewierzenie się swojej wierze. Historycy natomiast twierdzą, że biskup pochowany został w Kopyśnie, ponieważ stamtąd się wywodził. Wierze się wcale nie sprzeniewierzył, a i wręcz przeciwnie, zasłynął jako wielki i obrońca prawosławia na tych ziemiach. K. Szuwarowski ubolewa, że nikt nie zbadał jeszcze kurhanu, by sprawdzić, kto rzeczywiście jest w nim pochowany. - Być może biskup. A być może kurhan ten jest znacznie starszy i pochodzi jeszcze z epoki kamienia - spekuluje. - Na uwagę zasługuje także dziwne zjawisko, pojawiające się nad kopcem. Ludzie nieraz widzieli tam silne światło, które przesuwało się w stronę kapliczki. Nigdy bym nie traktował tych opowieści poważnie, gdyby nie wiarygodność ludzi, którzy o nim mówili - tłumaczy.
Ruszamy w stronę kopca, by zrobić zdjęcie. Na górze nie ma nic niezwykłego. Stoi brzozowy krzyż. Kopiec zdążyli już zagospodarować lisy i myśliwi. Widać ambonę myśliwską i liczne jary. Pod sosną siedzi okazały lis z lśniącą kitą. Schodzimy w dół, do wsi. Jest bardzo malownicza. Ciągnie się wzdłuż doliny Wiaru. Jedyna wyraźna droga omijają ją i pnie się pod górę. Inne ścieżki zatarł czas, lub porosły chaszcze. Wokół las zdziczałych drzew owocowych. W pierwszym domu na początku wsi mieszka Edward Klimczak. Staruszek nie jest zbyt rozmowny. Właśnie wrócił z pola i wygrzewa się pod pierzyną. Przez kilka godzin pracował przy krowach, a ponieważ nie zwykł się ciepło ubierać, przemarzł do szpiku kości. Oczywiście nieraz widział tajemnicze światło nad kopcem. - Musicie przyjechać tu jesienią, Właśnie w tym czasie się pojawia. Gdy zapada zmrok, nad kopcem wybucha łuna światła. Potem światło przesuwa się dość szybko w stronę kapliczki. Na kilka metrów przed nią gaśnie - opowiada. - A jest tak mocne, że można, w domu czytać gazetę. Światło pojawia się od lat. Opowieści o nim przekazywali sobie mieszkańcy Kopyśna z pokolenia na pokolenie Podobno biskup Kopystyński odprawia w ten sposób swoją pokutę. - Czy jest to biskup, tego nie mogę powiedzieć - stwierdza rzeczowo staruszek - Nieraz próbował do tego czegoś podejść i sprawdzić, co to jest. - Żona jednak zawsze gwałtowała, żebym z duchami me zaczynał. Więc tych prób nie było wiele. Po jej śmierci Edwardowi Klimczakowi udało się zbliżyć do tajemniczego światła na kilka metrów. Zobaczył postać. - Jakby człowieka w czarnej sukmanie. Szedł pochylony. Twarzy nie widziałem. Przy jego pasie była lampa. Nie widziałem rąk, więc nie wiem czy ją niósł, czy też przesuwała się za nim. W ogóle nie reagował na moją obecność. Edward Klimczak pomyślał, że to dusza, która potrzebuje pomocy. - Chciałem zapytać, czego tak chodzi i czego chce, ale nie mogłem powiedzieć słowa. Światło widziała także jego córka - Łucja Łuczak. Jest święcie przekonana, że nad kopcem dzieje się coś dziwnego. - Mogę przysiąc, że widziałam światło. Było to kilkanaście lat temu. Siedziałyśmy wraz z mamą w pokoju, gdy nagle wybuchła łuna nad kopcem. W domu zrobiło się bardzo jasno. Przez okno widziałyśmy, jak światło w dość szybkim, marszowym tempie przesuwa się do kapliczki i niknie. Łucja Łuczak widziała światło tylko raz. – Może dlatego tylko ten jeden raz, bo już jako dziewczynka wyjechałam z Kopyśna do internatu. Potem rzadko bywałam w domu jesienią i jakoś specjalnie nie czuwałam w nocy, by móc je zobaczyć - tłumaczy. - Światło jest tak prawdziwe jak studnia, która znajduje się na terenie grodziska – podkreśla. Zarówno ona, jak i jej ojciec, będąc dziećmi, bawili się przy niej. Edward K. wrzucał do niej kamienie, by sprawdzić, jak jest głęboka. - Słyszałem jak obijały się o jej ściany, ale nigdy nie słyszałem pluśnięcia . Nigdy też nie usłyszałem bicia dzwonów. To bujdy - śmieje się. Staruszek pamięta, że koło studni wypływało źródełko z "perłową" wodą. Pamięta, że na samym początku czasów komunizmu badano tę wodę, a potem planowano nawet urządzić w Kopyśnie uzdrowisko. Ale ponoć zabrakło pieniędzy. W czasie, gdy Łucja Łuczak była dzieckiem, studnię zalała woda. - Widocznie spadające z drzew gałęzie coś tam zatkały i woda zaczęła płynąć wierzchem. A jest to podobno woda o bardzo bogatym składzie mineralnym – zaznacza. Krzysztof Szuwarowski, który jest z wykształcenia archeologiem mówi, że studni jeszcze nikt nie badał, a informacje o niej traktowano tylko jako legendę. - Dopiero dwa lata temu, gdy rozmawiałem o niej z panem Edwardem, przekonałem się, że jest ona faktem. Niestety, nie ma na razie pieniędzy na przeprowadzenie dokładnych badań. Być może potwierdziłyby one istnienie przejścia podziemnego. W czasach zamierzchłych często się bowiem zdarzało, że wejścia do podziemnych przejść prowadziły przez studnie. Teraz na teren grodziska nawet nie ma się co wybierać. Wszystko jest zasypane śniegiem. Wierzymy więc p. Łucji na słowo, że widać tam jeszcze ślady po fosie i kamienną drogę dojazdową. - Diabła jednak tam nie zobaczycie. To tylko czyjś wymysł.