Kopysno, tuż po zakończeniu wojny zamieszkiwało 168 rodzin. Dzisiaj żyją tu tylko cztery osoby. W Kopysnie (gmina Fredropol) mieszkają trzy rodziny. W sumie cztery osoby. Kuzyni Jan i Michał chcą uratować umierającą wieś. Tutaj się wychowywali. Na małym, przycerkiewnym cmentarzyku spoczywają ich przodkowie. Kuzyni własnym sumptem wyremontowali prawie 3 kilometry gruntowej drogi, jedynej jaka prowadzi do wioski. Aby nie zmyły jej deszcze potrzebne jest odwodnienie. Kuzyni nie są w stanie ze skromnych rent i emerytur dokończyć inwestycji, którą powinien zająć się samorząd.
Wychowywaliśmy się tutaj od dziecka - wspominają kuzyni, Jan i Michał. - Pochodzimy z austriackiej rodziny Kettnerów. Kiedyś mieszkali tutaj Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Powojenne czasy zmusiły większość do opuszczenia swoich domostw. Część mieszkańców została wywieziona na wschód. Brak perspektyw na przyszłość doprowadził do emigracji pozostałych mieszkańców. Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku mieszkało tutaj 15 rodzin. Dzisiaj pozostały trzy, czyli 4 osoby. Nasze dzieci studiują. Żadne z nich nie chce słyszeć o powrocie do Kopysna. Trudno się im dziwić. My chcemy jednak uratować wieś przed zniknięciem z map.
Nie przetrwało konfrontacji z najnowszą historią
Kopysno leży na zboczach góry Kopystanki. Do Rybotycz, najbliższej miejscowości trzeba pokonać ok. 3 kilometry leśnej drogi. Najczęściej na piechotę. Pogórze przemyskie nadal jest zaliczane do najuboższych rejonów województwa podkarpackiego. Brak pracy i słaby rozwój turystyki powoduje migrację ludności. Młodzi nie chcą tutaj zostawać. Maleńkie gospodarstwa rolne i jedynie sezonowa praca w lesie nie jest w stanie zapewnić im bytu. Kopysno położone w oddaleniu od traktów komunikacyjnych, z każdym rokiem traciło nie tylko ludzi, ale też szansę na rozwój. Prąd doprowadzono tutaj dopiero pod koniec lat 70. W dużej niegdyś wsi pozostało 5 budynków z czego tylko trzy są zamieszkałe. Inne już dawno się zapadły. Tylko stare, opuszczone sady i pokrzywy rosnące na fundamentach świadczą o dawnej zabudowie. Lata świetności minęły tutaj bezpowrotnie. Wieś istniejąca od VIII wieku nie przetrwała konfrontacji z najnowszą historią. A przecież Kopysno należało niegdyś do szlachty ruskiej Kopystyńskich herbu Sas, którzy włości otrzymali od Władysława Jagiełły. Tutaj też urodził się ostatni z przemyskich władyków prawosławnych Michał Kopystyński. Dzisiaj po obronnym dworze Kopystyńskich zostały jedynie niewyraźne zarysy fundamentów. Kilkaset metrów od Kopysna mieściła się też rodzinna siedziba Andrija Szeptyckiego, greckokatolickiego biskupa, narodowego bohatera Ukrainy. O wielkości wsi świadczyło zlokalizowanie tutaj już w roku 1507 parafii greckokatolickiej. Dzisiaj murowana cerkiew z 1821 roku służy jako kościół filialny parafii rzymskokatolickiej. Wnętrze zdobi zacnej urody ikonostas malowany przez Listkiewicza, artystę ze słynnej niegdyś szkoły rybotyckiej.
Remont za 450 złotych
- Msze odbywają się tutaj raz do roku na Wielkanoc - mówi Jan. - Wszystko wymaga remontu i zabezpieczeń. Kilka lat temu mój kuzyn pomalował dach dawnej cerkwi. Sam kupił farbę. Remontu wymaga zabytkowa dzwonnica. Sami dbamy o cmentarz. - Jan i Michał pokazują zadbane groby - polskie, ukraińskie i te rodzinne austriackie. - Wszyscy żyli tutaj w zgodzie - opowiadają kuzyni. - Leżą tutaj nie tylko skromni mieszkańcy wioski. Jest też grób żołnierza spod Monte Cassino.
Kuzyni Michał i Jan, ratują wieś przed ostateczną degradacją. Ludzie pojawiają się tutaj z rzadka jedynie w sezonie turystycznym. Wiedzie ich tutaj żółty szlak z Rybotycz. Czasami harcerze nocują w namiotach obok zrujnowanych chałup. Niedawno nie można było tutaj dojechać nawet samochodem terenowym. Teraz jak tylko pogoda dopisuje, dojeżdżają nawet kierowcy samochodów osobowych. Za skromne renty i emerytury gruntową drogę wyremontowali dwaj kuzyni.
- Pomaga nam w miarę możliwości nadleśniczy Kopczak z Birczy, wójt i rada gminy z Fredropola - mówią kuzyni. - Sami remontowaliśmy drogę, ale brakło pieniędzy na odwodnienie. Jak nam nie pomoże starosta przemyski, to naszą robotę diabli wezmą. Pierwszy większy deszcz znowu rozmyje szlak. Pisaliśmy prośby o pomoc do wszystkich władz. Odpowiedź jest zawsze taka sama: brak pieniędzy.
- Po 30 latach pracy dostaję 450 złotych renty! - mówi Jan. - Co mogę zrobić za te pieniądze. Na zakupy jeżdżę do Rybotycz tylko raz w tygodniu. Paliwo drogie. Wszyscy tutaj dostają mizerną rentę lub emeryturę. Co mogliśmy zrobić za własne pieniądze, to zrobiliśmy. Jeśli nam teraz nikt nie pomoże, to wieś przestanie istnieć. Nie mamy nawet środków na remont własnych domów.
Pomysł na życie
Jak przystało na twardych ludzi gór, kuzyni mimo wielu przeszkód mają pomysł na życie. Są właścicielami sporej watahy dzikoświń, hodowanych w zagrodzie na skraju wioski. Potężne lochy otacza wianuszek pasiastych warchlaków. Zwierząt pilnują psy różnej maści: jamniki, ''bukiety'' i jeden owczarek szkocki. - Zaglądają tutaj czasem wilki - tłumaczą kuzyni. - Sąsiadowi zagryzły trzy kozy i koziołka. Nie wiemy jeszcze co będziemy robić z tą hodowlą. Liczymy na zainteresowanie zdrowym mięsem. Tak, zdrowym, bo ma 30 procent mniej cholesterolu. Żony się z nas śmieją, że nic nie będzie z tego interesu, bo łatwo przywiązujemy się do zwierząt. Każde ma swoje własne imię. Najfajniejsze są ''wietnamki'' - Jan pokazuje niewielkie świnki wietnamskie z naturalnie zdeformowanymi, uśmiechniętymi ryjkami. Zadomowiły się wśród ponad stukilowych dzikich kolosów. Patrząc na kuzynów trudno uwierzyć, że zamierzają się rozstać ze swymi pupilami. Wołają po imieniu, poklepują potężne karki zwierząt. Łasi się do nich nawet Borys, ponad 150 kilogramowy odyniec, szczerzący ogromne szabliska.
Turystyka? Dlaczego nie...
Jan i Michał nie znoszą braku zajęcia. Wieś, jeszcze niedawno była trudna do odnalezienia wśród zarośli. Ich droga może stać się początkiem powrotu w te strony ludzi. Nie stanie się tak z dnia na dzień, bo życie tutaj ciężkie. - Szczególnie zimą, kiedy drogę zawieje śnieg - mówi Michał. - Wtedy nie ma co marzyć o przejechaniu nawet terenowym samochodem. Pozostają narty, bo i na piechotę przejść trudno.
Kuzyni upatrują jednak szansy w rozwoju turystyki. Z Kopysna wiodą bowiem szlaki turystyczne w stronę Przemyśla. Nie brak tutaj atrakcji: zabytkowy klasztor w Kalwarii Pacławskiej, najstarsza w Polsce murowana obronna cerkiew w Posadzie Rybotyckiej czy zabudowania dawnego ośrodka rządowego w Trójcy i Arłamowie, gdzie internowany był Wałęsa, mogą zainteresować turystów nie tylko w kraju.
- Turyści w Kopysnie są mile widziani - zapewniają kuzyni. - Kłopot z noclegiem, bo w naszych nie remontowanych domach ciasno. Każdy może jednak rozbić obok namiot. Zawsze znajdzie się też coś do jedzenia. Wody pod dostatkiem. I to jakiej! Na początku wsi jest studzienka ze źródlaną, krystalicznie czystą i zimną wodą. A jaką z niej herbatę można zaparzyć! - Jan i Michał, coraz częściej doceniają rzeczy, których brak miastowym. Sami odremontowali dawne dworskie stawy. Mają więc też własną, "ekologiczną" rybę. - Trochę karpia i pstrąga - mówią kuzyni. - Praktycznie na własne potrzeby, ale jak trafi się turysta, to zawsze może liczyć na świeżą rybkę.
Na pytanie czego im brak, odpowiadają zgodnie: - Proszę popatrzyć, dookoła góry, czyste powietrze, woda, bujna przyroda. Czego więc może nam brakować? Zdrowia i pieniędzy na dokończenie drogi. Tylko tego!